Dzień dobry! (lub też zły, jak wolicie)
Rysunków mam mało, ponieważ:
- szkoła
- szkoła
- lenistwo mnie chwyciło
- zdobyłam Zagubionego Herosa
- muszę pisać
- szkoła
- przeczytałam jedynie piętnaście stron Xavrsa Wyrżyn
- wyszła następna część Zwiadowców, której jeszcze nie mam (tak, jestem dziewczyną i przeczytałam Zwiadowców. Nawet fajna książka)
- koty niszczą mi szkice
- cierpię na brak pomysłów
No. To chyba wszystko.
Jedna z moich koleżanek. Trochę nieostre. Włosy, zęby oraz bluzka nie podobają mi się. Jednak wyszła w miarę podobnie. I to się liczy.
Jeszcze nie skończona Annabeth Chase. Lekko innym stylem. Nie chce mi się kolorować tych włosów.
Zapaćkane, nieostre, niewymiarowe. Jakaś dziwna dziewoja o nieurodziwym nosie. Pokrzywdziłam ją również paskudnymi ustami.
Koniec rysunków.
Czas na coś, na co wszyscy czekali! Pierwsza część mego opowiadania o podróżach w czasie, umieraniu, nadziei, etecera.
Rysunków mam mało, ponieważ:
- szkoła
- szkoła
- lenistwo mnie chwyciło
- zdobyłam Zagubionego Herosa
- muszę pisać
- szkoła
- przeczytałam jedynie piętnaście stron Xavrsa Wyrżyn
- wyszła następna część Zwiadowców, której jeszcze nie mam (tak, jestem dziewczyną i przeczytałam Zwiadowców. Nawet fajna książka)
- koty niszczą mi szkice
- cierpię na brak pomysłów
No. To chyba wszystko.
Jedna z moich koleżanek. Trochę nieostre. Włosy, zęby oraz bluzka nie podobają mi się. Jednak wyszła w miarę podobnie. I to się liczy.
Jeszcze nie skończona Annabeth Chase. Lekko innym stylem. Nie chce mi się kolorować tych włosów.
Zapaćkane, nieostre, niewymiarowe. Jakaś dziwna dziewoja o nieurodziwym nosie. Pokrzywdziłam ją również paskudnymi ustami.
Koniec rysunków.
Czas na coś, na co wszyscy czekali! Pierwsza część mego opowiadania o podróżach w czasie, umieraniu, nadziei, etecera.
Na drzewie siedzi się bardzo wygodnie. Naprawdę. Szczególnie
w takie słoneczne, letnie dni, jak dziś. Na niebie nie dostrzegłbyś
najmniejszej chmurki – mogłam podziwiać jego piękną, błękitną barwę. Jedynym,
co burzyło moją sielankę była świadomość, że niedługo irytująco głośno zabrzęczy
szkolny dzwonek obwieszczając koniec przerwy.
Jednak
na razie siedziałam na grubym konarze starego orzecha i wystawiałam twarz do
słońca. Z gałęzi wyżej zwisała głową w dół Mercedes, moja odwieczna
przyjaciółka i współlokatorka.
-
Złaźcie wiewiórki, niedługo lekcje
Leniwie otworzyłam jedno oko. Na ziemi, znajdującej się
około dwa metry poniżej moich stóp, stał James.
Trudno mi określić, czy jest on moim przyjacielem, czy może
bratem. Znałam go podobnie jak Mercedes od urodzenia – chyba. Nikt z nas nie
znał dokładnej daty swoich urodzin, obchodziliśmy je w dniu, w którym
pojawiliśmy się na progu sierocińca. W
każdym razie nie pamiętam, abym ich nie znała, więc kiedy byłam mała
twierdziłam iż są oni moim rodzeństwem. Słodkie, nieprawdaż? Co ważniejsze,
uważam tak do tej pory. Może nie za rodzeństwo biologiczne, ale zawsze.
- Tobie
bliżej do wiewiórki, niż nam – odparła moja przyjaciółka robiąc aluzję do jego
czupryny, przypominającej futerko wiewiórki. Ześliznęła się szybko z drzewa i
poprawiła swoje proste włosy w kolorze mlecznej czekolady. Kilkoro
czwartoklasistów grających w piłkę obok zaklaskało z podziwem. Brunetka
,przyzwyczajona do pochwał swej zwinności, uśmiechnęła się promiennie do
dziesięciolatków.
- Nie
przesadź, bo jeszcze zemdleją – mruknęłam.
Wywróciła szarymi oczami. Stanęłam na gałęzi, po czym skoczyłam.
Niestety, krzywo stanęłam przy lądowaniu, więc skręciłam kostkę. Mimo mało
efektownego upadku również zostałam nagrodzona brawami. Krzywo wyszczerzyłam
zęby i potarłam stopę.
-
Pospieszmy się, niedługo matma. Wiecie jak Sowa nienawidzi spóźnień. –
Powtórzył James. Naszego nauczyciela nazywamy tak ze względu na jego złote,
malutkie okularki w oprawkach w kształcie kółek. Wygląda w nich jak sowa.
- Muszę
jeszcze pójść na chwilę do Wyroczni – przypomniałam sobie. Unieśli brwi, ale
pozwolili mi pójść.
Kilka słów o Wyroczni: nie ma ona żadnych nadprzyrodzonych
mocy. Jest zwykłą dziesiątoklasistką, bardzo mądrą i pomocną, lecz zwyczajną.
Tak naprawdę nazywa się Katrina. Od
pierwszej klasy kłóci się z Elizabeth, córką bankiera. Szkoła podzieliła się na dwa obozy: za
Elizabeth oraz przeciw niej.
Poszłam na tyły szkoły i przelazłam przez krzaki. Następnie
przecisnęłam się pod zardzewiałą siatką. Kiedy podniosłam głowę moim oczom
ukazał się piękny widok: kawałek zielonego trawnika porośniętego różnymi
kwiatkami, kilka uschniętych drzew oraz błyskające jeziorko. Tak, zdecydowanie
ten błotnisty kawałek szkolnego miasteczka marnował się. Na stercie starych
opon, przywleczonych z domostw, siedziała Wyrocznia. Słuchała czegoś na
słuchawkach, żuła gumę i gapiła się w niebo.
-
Wczoraj przyśnił mi się sen… - zaczęłam.
- To
źle? Ludzie na ogół mają sny. Lepiej spać, niż przewracać się bezczynnie w
łóżku. – Zamilkła. Po chwili myślenia dodała: - Jak ja.
-
Przyśniło mi się, że stałam w ciemnej grocie. Obok mnie stali inni, nawet coś
mówili, lecz ich słowa zlewały się w szum podobny do przesypującego się piasku.
Nagle przede mną pojawiła się kobieta. Miała na sobie białą, zwiewną sukienkę,
a jej jasne włosy unosiły się za nią, jakby wiał mocny wiatr. Nadawało jej to
wygląd ducha. Powiedziała: „Zaufaj. Obroń. Przeznaczenie wypełnij. Zwróć czas
tym, co go utracili” i rozpłynęła się. Jak myślisz, co to mogło znaczyć?
Zerknęłam na zegarek. Za pięć minut zacznie się lekcja!
Wymyślałam jakąś wymówkę dla Sowy, kiedy usłyszałam szuranie ciężkich butów.
-
Idziemy. Za kilka minut mamy lekcje, prawda? – spytała i poszła dalej szurając
swoimi wojskowymi obuwiem z demobilu.
***
Dopiero kiedy minęłyśmy gabinet dyrektorki, Katrina
podniosła swój rudy jak marchewka warkocz i przypięła go spinką do głowy. W
naszej szkole dziewczęta musiały splatać woje włosy w warkocze, więc ona, aby
zachować oryginalność, upinała go. Tak naprawdę, nikt nie wiedział, po co to
robi. Zapytana, mrużyła orzechowe oczy i syczała, że to nie nasza sprawa. W
każdym razie, zatrzymała się.
-
Przyjdź po lekcjach, może coś wymyślę. Do zobaczenia, Caroline! – rzuciła i
odeszła.
***
Rozdział nr 1 był to.
Kawałek rozdziału nr2:
Katrina nie pojawiła się na łące.
Już miałam odejść, gdy usłyszałam poirytowany, dziewczęcy głos: - Zostaw mnie!
Ostrożnie skradałam się w stronę
źródła dźwięku. Wychyliłam głowę zza drzewa i zdusiłam okrzyk. Dziwne
stworzenie wykręcało Katrinie nadgarstek, jakby próbowało coś z niego odczytać.
Dziewczyna wykręcała się i wiła, usiłując nie dopuścić do tego. Owo stworzenie
wyglądało jak trójwymiarowy,
żyjący, idealnie czarny cień. Zdawał się
pochłaniać światło.
W momencie, gdy podeszłam bliżej poczułam strach. Nie taki, jak na widok
pająka. Nie, ten był o wiele większy i bardziej pierwotny. Czułam, jak
przestaję móc oddychać, a co dopiero logicznie myśleć. Mój umysł kulił się
gdzieś w tylec czaszki. Jedyne co mogłam robić, to się bać. Chciałam uciec,
zostawić to wszystko, uciec jak tchórz jak najdalej się da.
Nagle cień odwrócił się do mnie.
Przedtem wydawało mi się, że nie ma oczu: teraz widziałam je zaś wyraźnie.
Dwie, czarne dziury, jeśli to możliwe, jeszcze czarniejsze od reszty jego ciała.
Połykały nie tylko światło, ale i kolory. Po chwili zaczęło uchodzić ze mnie
życie; również je wciągały przerażające oczy. Cień zerwał coś z nadgarstka
Wyroczni, a ona zaczęła kopać jeszcze bardziej rozpaczliwie. Jednocześnie
starała się wyrwać lewą rękę i zasłonić nią prawą.
Zanim pochłonęła mnie czerń,
ujrzałam jeszcze, jak potwór kiwa głową dziewczynie i znika.
***
To wszystko.
Żegnam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz