Tłumacz/Translate

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pogoda jest wredna. I logika też.

Witam.
Jak wszyscy wiemy, jestem głęboko przekona o tym, iż mamy coś około 20 listopada. Pogoda bynajmniej nie ułatwia mi  stwierdzenia, że dziś mamy 30 grudnia.
Dostałam "od Mikołaja" ołówki. Profesjonalne. Jakbym była profesjonalistką. Ale i tak piszczałam, aż popękały szyby.
Mój piękny zestaw ołówków. Niech teraz ktoś spróbuje powiedzieć, że moje prace to amatorszczyzna! Ha!
 Ola dla Oli. Obiecany portret. Przepraszam, że musisz skręcić głowę w... lewo? Prawo? Moja prawie-że-legendarna zdolność do mylenia kierunków atakuje ponownie.  Trochę staro mi wyszłaś. Nie wycieniowana, bo tak. O.
 Pierwszy rysunek rysikiem. Włoski. Jakże uroczo. Jak nie ma się pomysłu, to rude kudły się rysuje.
Nie podoba mi się ta dziwna linia.
Pracka konkursowa. Nie wygrała (chyba. Trochę nie łapię się w wynikach.) Manekin i jakaś sukienka. Badziewie. 20-minutówka. Chociaż sukienka mi się nawet podoba.
Coś od tak. Żadnej inspiracji. Nic. Anormalne oczy oraz usta. Źle wycieniowane. Aż się nie chce wypisywać błędów.
A ta praca mi się podoba. Nie wiem nawet czemu. Też spontaniczna. Nie ogarniam robienia zdjęć, więc rozmazane. Jak 90% procent innych zdjęć na blogu. Eh. Marna ze mnie artystka.
Ukradłam Mili włosy. Przyznaję się. Rysunek nie jest skończony, ponieważ coś mi w nim nie pasuje.
Niby w miarę poprawny, ale coś ma źle. Jak ktoś zauważy co, niech mi napisze w komentarzu.
 Sadie, już nowymi ołówkami, tj. węglem i sepią. Całkiem mi się podoba, jak na pierwszą pracę. Ma lekki wytrzeszcz, ale trudno.
Oko. Tylko węglem. Nie podoba mi się. Po prostu. Taki zapychacz notki.

Opka nie wstawię, ponieważ jego poziom jest żenujący.
DLACZEGO NIE WYSŁAŁAM POSTA WCZEŚNIEJ:
- lenistwo, za które wielce przepraszam.
- mała ilość rysunków
- brak dobrych chęci
- "prace domowe same się nie odrobią i pokój sam nie posprząta się przed świętami"
- czytałam "Pretty Little Liaras: Kłamczuchy". Inne niż serial. Emily jesy ruda, a Spencer to blondynka?! oAo
- czytałam "Jutro. Kiedy zaczęła się wojna". <3 Całkiem fajna książka. Zupełnie inna niż reszta książek.
- uczyłam się pierwiastków i chemii. Jak ktoś zhejtuje, do dostanie AsO3. do herbatki. (nawiasem mówiąc, Arsen (As) to mój ulubiony pierwiastek)
- odsypiałam szkołę. (największa aktywność życiowa: 23 - 02.)
Nic więcej na swoje usprawiedliwienie nie mam. To wszystkie logiczne powody. Mogę podać również nielogiczne. Ale tego jednak chyba nie zrobię, ponieważ jestem wystarczająco nielogiczna.
FIN
Szerunia/Arsenia
PS Kaju, sprawdź SPAM. Opko wstawię w ostateczności.
PS2 Może lepiej podpisywać się Arsenia? Co myślicie?
Teraz FIN definitywnie. Żegnam, epatując swoją artystyczną myślą twórczą, jeśli coś takiego istnieje.



-
 

wtorek, 10 grudnia 2013

Opowiadanka oraz kilka powodów dlaczego rysuków jak na lekarstwo. Lub nic.

Dzień dobry! (lub też zły, jak wolicie)
Rysunków mam mało, ponieważ:
- szkoła
- szkoła
- lenistwo mnie chwyciło
- zdobyłam Zagubionego Herosa
- muszę pisać
- szkoła
- przeczytałam jedynie piętnaście stron Xavrsa Wyrżyn
- wyszła następna część Zwiadowców, której jeszcze nie mam (tak, jestem dziewczyną i przeczytałam Zwiadowców. Nawet fajna książka)
- koty niszczą mi szkice
- cierpię na brak pomysłów
No. To chyba wszystko.
 Jedna z moich koleżanek. Trochę nieostre. Włosy, zęby oraz bluzka nie podobają mi się. Jednak wyszła w miarę podobnie. I to się liczy.
 Jeszcze nie skończona Annabeth Chase. Lekko innym stylem.  Nie chce mi się kolorować tych włosów.
Zapaćkane, nieostre, niewymiarowe. Jakaś dziwna dziewoja o nieurodziwym nosie. Pokrzywdziłam ją również paskudnymi ustami.
Koniec rysunków.

Czas na coś, na co wszyscy czekali! Pierwsza część mego opowiadania o podróżach w czasie, umieraniu, nadziei, etecera.

Na drzewie siedzi się bardzo wygodnie. Naprawdę. Szczególnie w takie słoneczne, letnie dni, jak dziś. Na niebie nie dostrzegłbyś najmniejszej chmurki – mogłam podziwiać jego piękną, błękitną barwę. Jedynym, co burzyło moją sielankę była świadomość, że niedługo irytująco głośno zabrzęczy szkolny dzwonek obwieszczając koniec przerwy.

                Jednak na razie siedziałam na grubym konarze starego orzecha i wystawiałam twarz do słońca. Z gałęzi wyżej zwisała głową w dół Mercedes, moja odwieczna przyjaciółka i współlokatorka.

                - Złaźcie wiewiórki, niedługo lekcje

Leniwie otworzyłam jedno oko. Na ziemi, znajdującej się około dwa metry poniżej moich stóp, stał James.

Trudno mi określić, czy jest on moim przyjacielem, czy może bratem. Znałam go podobnie jak Mercedes od urodzenia – chyba. Nikt z nas nie znał dokładnej daty swoich urodzin, obchodziliśmy je w dniu, w którym pojawiliśmy się na progu sierocińca.  W każdym razie nie pamiętam, abym ich nie znała, więc kiedy byłam mała twierdziłam iż są oni moim rodzeństwem. Słodkie, nieprawdaż? Co ważniejsze, uważam tak do tej pory. Może nie za rodzeństwo biologiczne, ale zawsze.

                - Tobie bliżej do wiewiórki, niż nam – odparła moja przyjaciółka robiąc aluzję do jego czupryny, przypominającej futerko wiewiórki. Ześliznęła się szybko z drzewa i poprawiła swoje proste włosy w kolorze mlecznej czekolady. Kilkoro czwartoklasistów grających w piłkę obok zaklaskało z podziwem. Brunetka ,przyzwyczajona do pochwał swej zwinności, uśmiechnęła się promiennie do dziesięciolatków.

                - Nie przesadź, bo jeszcze zemdleją – mruknęłam.  Wywróciła szarymi oczami. Stanęłam na gałęzi, po czym skoczyłam. Niestety, krzywo stanęłam przy lądowaniu, więc skręciłam kostkę. Mimo mało efektownego upadku również zostałam nagrodzona brawami. Krzywo wyszczerzyłam zęby i potarłam stopę.

                - Pospieszmy się, niedługo matma. Wiecie jak Sowa nienawidzi spóźnień. – Powtórzył James. Naszego nauczyciela nazywamy tak ze względu na jego złote, malutkie okularki w oprawkach w kształcie kółek. Wygląda w nich jak sowa.

                - Muszę jeszcze pójść na chwilę do Wyroczni – przypomniałam sobie. Unieśli brwi, ale pozwolili mi pójść.

Kilka słów o Wyroczni: nie ma ona żadnych nadprzyrodzonych mocy. Jest zwykłą dziesiątoklasistką, bardzo mądrą i pomocną, lecz zwyczajną. Tak naprawdę nazywa się Katrina.  Od pierwszej klasy kłóci się z Elizabeth, córką bankiera.  Szkoła podzieliła się na dwa obozy: za Elizabeth oraz przeciw niej.

Poszłam na tyły szkoły i przelazłam przez krzaki. Następnie przecisnęłam się pod zardzewiałą siatką. Kiedy podniosłam głowę moim oczom ukazał się piękny widok: kawałek zielonego trawnika porośniętego różnymi kwiatkami, kilka uschniętych drzew oraz błyskające jeziorko. Tak, zdecydowanie ten błotnisty kawałek szkolnego miasteczka marnował się. Na stercie starych opon, przywleczonych z domostw, siedziała Wyrocznia. Słuchała czegoś na słuchawkach, żuła gumę i gapiła się w niebo.

                - Wczoraj przyśnił mi się sen… - zaczęłam.

                - To źle? Ludzie na ogół mają sny. Lepiej spać, niż przewracać się bezczynnie w łóżku. – Zamilkła. Po chwili myślenia dodała: - Jak ja.

                - Przyśniło mi się, że stałam w ciemnej grocie. Obok mnie stali inni, nawet coś mówili, lecz ich słowa zlewały się w szum podobny do przesypującego się piasku. Nagle przede mną pojawiła się kobieta. Miała na sobie białą, zwiewną sukienkę, a jej jasne włosy unosiły się za nią, jakby wiał mocny wiatr. Nadawało jej to wygląd ducha. Powiedziała: „Zaufaj. Obroń. Przeznaczenie wypełnij. Zwróć czas tym, co go utracili” i rozpłynęła się. Jak myślisz, co to mogło znaczyć?

Zerknęłam na zegarek. Za pięć minut zacznie się lekcja! Wymyślałam jakąś wymówkę dla Sowy, kiedy usłyszałam szuranie ciężkich butów.

                - Idziemy. Za kilka minut mamy lekcje, prawda? – spytała i poszła dalej szurając swoimi wojskowymi obuwiem z demobilu. 

                                                                                              ***

Dopiero kiedy minęłyśmy gabinet dyrektorki, Katrina podniosła swój rudy jak marchewka warkocz i przypięła go spinką do głowy. W naszej szkole dziewczęta musiały splatać woje włosy w warkocze, więc ona, aby zachować oryginalność, upinała go. Tak naprawdę, nikt nie wiedział, po co to robi. Zapytana, mrużyła orzechowe oczy i syczała, że to nie nasza sprawa. W każdym razie, zatrzymała się.

                - Przyjdź po lekcjach, może coś wymyślę. Do zobaczenia, Caroline! – rzuciła i odeszła.

                                                                                              ***
Rozdział nr 1 był to.
Kawałek rozdziału nr2:
Katrina nie pojawiła się na łące. Już miałam odejść, gdy usłyszałam poirytowany, dziewczęcy głos: - Zostaw mnie!
Ostrożnie skradałam się w stronę źródła dźwięku. Wychyliłam głowę zza drzewa i zdusiłam okrzyk. Dziwne stworzenie wykręcało Katrinie nadgarstek, jakby próbowało coś z niego odczytać. Dziewczyna wykręcała się i wiła, usiłując nie dopuścić do tego. Owo stworzenie
wyglądało jak trójwymiarowy, żyjący, idealnie  czarny cień. Zdawał się pochłaniać światło.
W momencie, gdy podeszłam bliżej  poczułam strach. Nie taki, jak na widok pająka. Nie, ten był o wiele większy i bardziej pierwotny. Czułam, jak przestaję móc oddychać, a co dopiero logicznie myśleć. Mój umysł kulił się gdzieś w tylec czaszki. Jedyne co mogłam robić, to się bać. Chciałam uciec, zostawić to wszystko, uciec jak tchórz jak najdalej się da.
Nagle cień odwrócił się do mnie. Przedtem wydawało mi się, że nie ma oczu: teraz widziałam je zaś wyraźnie. Dwie, czarne dziury, jeśli to możliwe, jeszcze czarniejsze od reszty jego ciała. Połykały nie tylko światło, ale i kolory. Po chwili zaczęło uchodzić ze mnie życie; również je wciągały przerażające oczy. Cień zerwał coś z nadgarstka Wyroczni, a ona zaczęła kopać jeszcze bardziej rozpaczliwie. Jednocześnie starała się wyrwać lewą rękę i zasłonić nią prawą.
Zanim pochłonęła mnie czerń, ujrzałam jeszcze, jak potwór kiwa głową dziewczynie i znika.
***
To wszystko.
Żegnam.

niedziela, 1 grudnia 2013

Keep calm and read my blog

Zgadnijcie kto przeszedł do III etapu konkursu z polaka?!!
JA, oczywiście. Niestety, muszę przeczytać mnóstwo idiotycznych książek, więc i "Dowód" i "Kult Cthulhu" muszą poczekać. Podobnie jak OH i Xavras. Dodam kilka badziewnych rysunków i idę żreć ciasto na piernik. Anemik się nie pisze, niestety. Pisze się za to I część o demonicznym sierocińcu. Happy? Nie zginę okrutną i bolesną śmiercią?
Mam nadzieję, że nie.
Jeden z WIP forever.
Zacięło się, winc ni ma.
A było niezłe.
Wycieczka. Dlaczego to się trzęsie? OAO
Dziwna ręka. Reszta w miarę okej.
Studium twarzy Charlie z niepublikowanego opka. Who wants 2 read?

Heroskowe to-to. Wiedzieliście, że heros-diewczyna to nie heroska, lecz heroina? Tia, było tak dawno temu w mrokach średniowiecza. Whateva.
W każdym razie widzimy tu dwie wersje tego samego obrazka: digital i szkic. Przedstawiają one płacząco-zawodzącą heroskę trzymającą zwłoki swego przyjaciela/brata/chłopaka. Obok klęczy jego duch, próbujący ją pocieszyć. Niestety, digitalowa praca to WIPforever.


Ach, ta praca zajmująca 1/6 kartki.... Skóra mi się nawet podoba, minka też. Włosy są doskonałym przykładem na to, iż muszę jeszcze poćwiczyć.
Oko cienkopisowe. Kolorowane punktowo. Nawet ciekawe.
Dziewczynka z balonikiem. "Ach zobacz, jestem szczęśliwym dwuwymiarowym, czarnobiałym szkicem ładniejszym od Ciebie." Zapaćkane i słitaśne. Błe i ohyda jednym słowem.
Balonik jest pod dziwnym kątem, lecz załóżmy iż wieje wiatr. Deal w/ it.
Bardzo brzydki, paintowy rysunek. Na informatykę. Błędów wypisywać nie będę, ponieważ mój ojciec stwierdził poważnie, bez cienia uśmiechu, iż jest to transwestyta.

Fin.
Szerunia