Tłumacz/Translate

sobota, 26 października 2013

Złamałam widelec, czyli radujcie się narody, coś napisałam!

 Złamałam widelec. Poważnie. Dziwne rzeczy mają miejsce w moim życiu. Kanapy pełne robali i żelków (Plastyczne Trio oraz Julietta wiedzą, o co chodzi), złośliwe przedmioty nieożywione (ach, jak ja cię loffciam mój tableciku), znikające w tajemniczych okolicznościach osoby (ponowne pozdrowienia dla moich Dwóch Plastycznych Sióstr), oraz szóstka z matmy (miny mej klasy: bezcenne). Słuchając drapania paznokciami po tablicy naszej polskiej muzyki w radiu (zgubiłam płytę Apocalyptyci. Smuteczek) melduję się na bloggerze. Przyszłam Was pomęczyć.
K, wrzucam rysunki, prolog i uciekam.
 Przepraszam, że krzywe, ale nie dało się obrócić. Niby Annabeth Chase. Dam jej jakieś dwanaście lat i nawet będzie okej. Rysowane suchymi pastelami. Nie wiem, ile się nad tym siedziałam, a nadal było krzywe i niesymetryczne, więc się poddałam i zostawiłam takie.



 Dzisiejsza digitalowa praca. Cały dzień mi zajęła, a anatomia nadal leży i kwiczy. Miało wyjść realistyczne. Well, ciągle jeszcze nie wszystko ogarnęłam nie ogarniam niczego. Mam wersję jaśniejszą, jak ktoś chce.
 Szkic z digitala. Sporo moich postaci ma minę "WTF?", nie wiem czemu...
 No cóż nie mam najmniejszego pojęcia wut's dis.
 
 
Nie dokończone (tablet się zbiesił) pół-żywe rodzeństwo, czyli powitajmy Biancę i Nica di Angelo!
Wg. mnie wyszli nawet fajnie, co prawda Pan Upiorów ma na twarzy nie zamierzonego karpia, a jego martwa siostrzyczka jest za mało przezroczysta, ale to taki szczegół.
Rodzeństwo namber tu, czyli Scarlet i Jason Fox my ordżinal karakters!!! Ich miny są dziwne, ale uznajmy, że tak miało być.

Rzeczone rodzeństwo po raz drugi, narysowane i wycięte. Lepsze chyba.
 
                       Acha, są bohaterami mego fanfiction do serii "Kroniki Rodu Kane" (The Kane Chronicles w oryginale, by Rick Riordan).



Prolog

Postać w czarnej sukni pochyla się nad kołyską i wyjmuje z niej śpiącą dziewczynkę. Całuje ją w blade czoło, delikatnie, aby nie wyrwać jej ze snu. Gładzi czarne, króciutkie włoski. Sięga do kieszeni i wyjmuje naszyjnik. Na cieniutkim rzemyku kołysze się egipski symbol życia – Anch. Odkłada dziecko do kołyski, pochyla się nad drugim łóżeczkiem. Tak samo uważnie zajmuje się chłopcem, daje mu ten sam prezent. Podarki różnią się tylko kolorem: chłopiec dostał biały, dziewczynka – czarny.

Nagle dziewczynka budzi się. Otwiera duże, zielone oczy okolone gęstym wianuszkiem długich, czarnych rzęs. Malutkie, różowe usteczka układają się w jeden wyraz:

- Mama

- Tak, mała Scarlet, mama. Jestem twoją mamą – szepcze kobieta i uśmiecha się smutno. Na myśl, że niedługo będzie musiała oddać Scarlet i Jasona, jej serce ściska się ze smutku. Scarlet zamyka oczy i ponownie zapada w sen. Słychać ciche skrzypnięcie drzwi. Kobieta odwraca się szybko. Wchodzi wysoki mężczyzna.

- Już czas – mówi tylko tyle i wyciąga ręce, gotowy odebrać rodzeństwo

- Muszę? – pyta kobieta ze łzami w oczach.

- Znasz przepowiednię – ponagla – Jedno życie nieść będzie…

- Tak, tak –odpowiada zniecierpliwiona – a drugiego śmierć będzie znakiem. Tylko skąd wiadomo, że to o nich chodzi?

- Są swoimi przeciwieństwami. Uwierz, tak będzie dla nich bezpieczniej.

- Jeśli tak mówisz… - zrezygnowana wyjmuje dzieci z kołysek i po raz ostatni całuje je w policzki. Podaje mężczyźnie rodzeństwo. Ktoś krzyknął – Idź już. Może jeszcze uciekniesz – dodaje nerwowo. Mężczyzna wskakuje przez okno. Wtem rozlegają się szybkie kroki na schodach. Kobieta wyjmuje sztylet – gotuje się do walki na śmierć i życie. Ktoś wyważa drzwi. Ciemna postać wbiega, rozgląda się. Kiedy widzi puste kołyski, rzuca nożem w kobietę. Ta krzyczy zaskoczona – nie spodziewała się tego. Morderca znika tak szybko, jak się pojawił. Po twarzy umierającej ofiary ściekają łzy, ciągle bezgłośnie powtarza imiona dzieci, jakby wołając o pomoc…   

 I tym optymistycznym akcentem zakończę.
                                                                         Szerunia





























  

1 komentarz: