Helou.
(zaskrzeczało zasmarkane stworzenie)
Odpowiem na Wasze pytania;
Tak, owszem, jestem chora.
Nie, nie upadłam na głowę. To wrodzone.
Tak, owszem, przyjaźnię się z Directionerką z mocnym skrzywieniem na Igrzyska Śmierci (sorki, Aneta)
Tak, mam trochę rysunków.
Nie, nie obchodzą mnie terminy. Pfttt, po co komu systematyczność?
Tak, napisałam 17/18 kartek A4 w Wordzie. Ktoś chce przeczytać? Brakuje mi recenzentów.
Tak, gdybym miała kasę, kupiłabym sobie koszulkę "Thank You For The Venom". Ale nie mam. Trudno.
W sprawie tytułu. Okazało się, że jakieś wielce odważne (lub nieznające angielskiego albo głupie) dziewczynki z jej szkoły puściły tę piosenkę. Oklaski. Zazdroszczę odwagi. They gonna clean up your looks with all the lies in the books. Doprawdy, pozazdrościć odwagi. W każdym razie, Aneta przypomniała sobie o plakacie z Gerardem. O mało co jej nie udusiłam (z radości), gdy, zaszantażowana, zgodziła się mi go oddać. No cóż, może nie powinnam jej uświadamiać, jakim wspaniałym zespołem jest My Chemical Romance. Teraz jeszcze będzie chciała go zatrzymać.
Nie ważne. RYSUNKI.
Sadie Kane, mój uniwersalny środek na smutek, Panaceum. Ma skrzywioną twarz i popsuty światło-cień, ale trudno. Po raz enty przeczytałam Kroniki i nie żałuję. Teksty Łowczyni Żelków, Morderczej Doniczki, Sadie Wielkiej Kane mogą podnieść człowieka na duchu.
Nicola, żeńska wersja Nico, nabazgrana na marginesie zeszytu. Ostatnio sporo jej rysuję. Mam nawet całą kartkę z jej szkicami. Depresja atakuje ponownie. W każdym razie, uważam, że koszulki z "Happy Now?" powinny być legalne i szeroko dostępne w przystępnej cenie. Po raz setny słucham "House of Wolves" i nie żałuję tego. Nareszcie zrzuciłam sobie piosenki na MP3. Bójcie się, bójcie.
Dziewczęce wersje Party Poisin i Kobra Kid. Przyznaję się, nie czytałam komiksów. (Jak to możliwe, że nie da się ich normalnie w Polsce kupić? Nawet w oryginale...) Zdjęcia rozmazane, bo robione telefonem, zresztą jak większość. Muszę jeszcze poćwiczyć ten styl, ale i tak widzę postęp.
Dosyć, hm, porąbane wyobrażenie tego, jak wyglądałaby moja psychika. Brakuje jeszcze tylko groźnych chemikaliów w dłoniach, sztucznych skrzydełek, jednorożca, szkicownika i piły mechanicznej.
Miał być autoportret. Wyszła Arsenya. (Kilka osób wie, kto to) Trudno. Ma coś nie tak z prawą (?) ręką.
(zaskrzeczało zasmarkane stworzenie)
Odpowiem na Wasze pytania;
Tak, owszem, jestem chora.
Nie, nie upadłam na głowę. To wrodzone.
Tak, owszem, przyjaźnię się z Directionerką z mocnym skrzywieniem na Igrzyska Śmierci (sorki, Aneta)
Tak, mam trochę rysunków.
Nie, nie obchodzą mnie terminy. Pfttt, po co komu systematyczność?
Tak, napisałam 17/18 kartek A4 w Wordzie. Ktoś chce przeczytać? Brakuje mi recenzentów.
Tak, gdybym miała kasę, kupiłabym sobie koszulkę "Thank You For The Venom". Ale nie mam. Trudno.
W sprawie tytułu. Okazało się, że jakieś wielce odważne (lub nieznające angielskiego albo głupie) dziewczynki z jej szkoły puściły tę piosenkę. Oklaski. Zazdroszczę odwagi. They gonna clean up your looks with all the lies in the books. Doprawdy, pozazdrościć odwagi. W każdym razie, Aneta przypomniała sobie o plakacie z Gerardem. O mało co jej nie udusiłam (z radości), gdy, zaszantażowana, zgodziła się mi go oddać. No cóż, może nie powinnam jej uświadamiać, jakim wspaniałym zespołem jest My Chemical Romance. Teraz jeszcze będzie chciała go zatrzymać.
Nie ważne. RYSUNKI.
Nie ogarniam bloggera. Serio. Tapetka z czaszkami. Ba-dum-tss. Te mniejsze nie mają prawa bytu w realu. Ale mnie to nie obchodzi, bo ja żyję w krainie różowych jednorożców wydalających tęczę. To znaczy Internetach.
Duch Bianki, jakoś dziwnie nieprzezroczysty. Ogólnie dziwny. Ale ma tło. Zauważyliście? Zaczynam robić tła. Zamknij się ziemniaku, wcale nie.
Thalia bez linii. No cóż, myślę, że tu też jest tło jako-takie. A rysunek? Nie podoba mi się jej nos, do tarczy zabrakło cierpliwości... Zwykły zapychacz notki.
Moje próby stworzenia czegoś oryginalnego. Thalia, Nico i Clarisse. W sumie to lubię tę trójkę. Są trochę zapominani. Anatomia, jak zwykle, leży i kwiczy. Ech.
Dziewczęce wersje Party Poisin i Kobra Kid. Przyznaję się, nie czytałam komiksów. (Jak to możliwe, że nie da się ich normalnie w Polsce kupić? Nawet w oryginale...) Zdjęcia rozmazane, bo robione telefonem, zresztą jak większość. Muszę jeszcze poćwiczyć ten styl, ale i tak widzę postęp.
Dosyć, hm, porąbane wyobrażenie tego, jak wyglądałaby moja psychika. Brakuje jeszcze tylko groźnych chemikaliów w dłoniach, sztucznych skrzydełek, jednorożca, szkicownika i piły mechanicznej.
Zrobiłam sobie dwie maski. Tę i maskę Party Poison. Ponieważ bieganie w niej po domu, ze słuchawkami na uszach i darcie się do Zero Percent, Destroyi i kilku innych piosenek świadczy o zdrowiu psychicznym.
Annabeth w wersji kieszonkowej. Serio, większość rysunków jest mniejsza od dłoni.Miał być autoportret. Wyszła Arsenya. (Kilka osób wie, kto to) Trudno. Ma coś nie tak z prawą (?) ręką.
Primrose Everdeen. Ze skrzydłami, bo martwa. Spoileruję, owszem. Sezonowcy, kryjcie się!
No. To by było na tyle.
Arsenia